po roku..
nic nowego..
jeden krok w przod jeden w tyl.. a moze nawet i dwa?.. siedze przy stole.. oczy czerwone od lez.. to praca.. jak zwykle.. juz zbliza sie koniec.. a jest coraz gorzej... odliczam dni.. a mam ochote rucic to wszystko.. jednak jestem chyba na to zbyt odpowiedzialna... jeszcze 44 dni... choc powinno byc 13..
a prywatnie? tez dno.. mam super chlopaka ktory nie jest only moj...
co za parszywe zycie.. nic sie nie zmienia.. moze plusem jest to, ze w koncu nie zalezy mi kompletnie na tigerze.. ale to mala pociecha w tym wszystkim..
chcialabym czuc sie bezpiecznie a.. chyba nie mam na to na razie szans..
placze.. nie ma mnie kto przytulic.. hmm nawet nie moge zadzwonic..
czy to zycie tak sie mna bawi? czy po prostu mam pecha?....